Exalted
Dołączył: 06 Sie 2011
Posty: 21
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: StormWind
|
Wysłany: Nie 8:53, 07 Sie 2011 Temat postu: Artur Przybysławski, "Pustka jest radością" |
|
|
Artur Przybysławski, "Pustka jest radością"
Ja to chce
Pamiętacie „Matrix”? „Łyżka nie istnieje”. Stwierdzenie iście buddyjskie, z tym że buddyzm sięga nieco dalej – „Forma jest pustką, pustka jest formą”. Cała rzeczywistość, łącznie z nami samymi, jest jedynie zbiorem rozmaitych przejawów pustki. Zabawne? Radosne? Na pierwszy rzut oka – wręcz przeciwnie.
W książce „Pustka jest radością” Artur Przybysławski udowadnia nam, że pozory mylą a to, co zwykliśmy brać za powód do smutku czy nawet rozpaczy, wcale takim nie jest. Ale czy autorowi można wierzyć? Cóż, z pewnością wie, co mówi. Jest doktorem filozofii (wykłada na Uniwersytecie Łódzkim) a zarazem – nauczycielem buddyzmu Diamentowej Drogi. Wierzyć mu zatem można, ale... niekoniecznie trzeba. Filozofia buddyjska nie jest bowiem przeznaczona dla pokornych cieląt, lecz dla dzikich, niegrzecznych umysłów, które kochają szukać, pytać, drążyć i zgłębiać. W buddyzmie nie ma dogmatów. Niczego nie musimy przyjmować na wiarę. Nauczyciele buddyjscy zachęcają, by wszystko, co mówią, uczniowie poddali próbie: „jeśli okaże się skuteczne, zastosujcie to – powiadają – jeśli nie, zapomnijcie”.
Autor, jak sam twierdzi, nie proponuje nam poważnego wykładu filozofii buddyjskiej, lecz „zabawę polegającą na innym spojrzeniu na świat. Im bardziej przyswajamy sobie buddyjski pogląd, tym zabawniejsza staje się rzeczywistość i odwrotnie. Im bardziej bawimy się rzeczywistością, tym bardziej oczywista staje się buddyjska filozofia. Toteż nawet jeśli filozofia, o której piszę, wyda się wam zrazu kompletnie sprzeczna z waszym dotychczasowym nastawieniem, to pamiętajcie, proszę, że cała zabawa na tym właśnie polega, by choć przez chwilę i bez uprzedzeń popatrzeć na świat z innej perspektywy i dać się zaskoczyć.”
Czy lektura tej książki sprawdza się jako zabawa? Tak, i to cudownie. Najpierw rozważamy kwestię powstawania problemów, a przykład, stanowiący oś owych rozważań, jest nie byle jaki – sam Immanuel Kant i jego nieuzasadniony strach przed pończochami, połączony z przekonaniem, że pończochy jednak nosić należy... I tak oto Kant stworzył problem. Jak powinno się rozwiązywać problemy? Nie tworząc ich. A jeśli same się tworzą? Skoro same się stworzyły, to niech się same rozwiążą. Tak się nie da! – wrzeszczy zdrowy rozsądek. Otóż, autor udowadnia, że właśnie się da, a nasz zdrowy rozsądek wcale nie jest taki zdrowy.
W miarę czytania kolejnych rozdziałów, robi się coraz dziwniej i weselej: zastanawiamy się, czy stół z powyłamywanymi nogami istnieje. Przybysławski pokaże nam czarno na białym, że ni cholery – coś takiego nie istnieje, bo istnieć nie może. My sami, zresztą, też nie istniejemy, bo – logicznie rzecz biorąc – nie mamy prawa. I czas też nie istnieje (no i wreszcie się wydało, dlaczego wciąż nie mamy na nic czasu – bo go po prostu nie ma!), choć niewykluczone, że istnieje pewien zielony ludek, który porządkuje nam korespondencję...
A, na ten przykład, czekolada? Jest bardziej kwadratowa czy też bardziej do-lubieżnych-czynów-skłaniająca (jak ujmuje tę jej osobliwą cechę autor)? Gdyby się głębiej nad tym zastanowić, to nie wiadomo, jaka ta czekolada tak naprawdę jest. I czy w ogóle jest. Pewnie nie. Ale to wcale nie przeszkadza nam skubnąć sobie kosteczkę. I jeszcze jedną... Natomiast za kalafiorem pan Przybysławski zdecydowanie nie przepada. Za szpinakiem też nie. Preferuje kiełbasę. Zupełnie nie wiem, skąd te uprzedzenia w stosunku do warzyw... W każdym razie, w przedostatnim rozdziale kalafior wystąpi w roli czarnego charakteru, odpowiedzialnego za powstawanie głupich teorii naukowych. Oczywiście teoria obwiniająca o wszystko kalafiory jest głupia. Powstała zapewne po spożyciu kalafiora... i autor absolutnie jej nie popiera. Po całej tej zwariowanej, intelektualnej wycieczce, w ostatnim rozdziale dowiemy się, jak osiągnąć szczęście. Serio. Żeby być szczęśliwym, należy być szczęśliwym. Nic więcej do szczęścia nie potrzeba. I to także zostanie nam udowodnione zgodnie z wszelkimi zasadami logiki, czarno na białym.
Tak, zabawa jest przednia. Miłośnicy absurdu będą po stokroć usatysfakcjonowani. I choć brzmi to jak sprzeczność, wielbiciele zimnej, racjonalnej logiki – także. Na tym polega urok tej książki – zwariowany, absurdalny humor w połączeniu z przejrzystym i całkowicie zrozumiałym wywodem filozoficznym. Wreszcie można pojąć, o co chodziło z tą łyżką w „Matrixie”. A nawet jeśli ktoś nie pojmie, to może się przynajmniej pośmiać.
Jakkolwiek buddyzm Diamentowej Drogi i buddyzm Zen stanowią dwa, całkiem różne odłamy tej religii, to książka Artura Przybysławskiego przypomina mi mój ulubiony koan, czyli problem oparty na paradoksie, którego rozważanie ma pomóc buddystom Zen w osiągnięciu oświecenia. Brzmi on tak: „Wyobraź sobie pokój z otwartym oknem wychodzącym na łąkę. Z łąki przychodzi byk i wchodzi przez okno do pokoju. Cały wszedł, lecz ogon pozostał na zewnątrz. Dlaczego?”
Możliwe, że byk symbolizuje świadomość, która, zamiast hasać swobodnie po zielonej łące, włazi do pokoju (czyli zamyka się w „ja”) i dziwi się: czemu tu, do cholery, jest tak ciasno? Możliwe, że ogon zostaje na zewnątrz po to, żeby było za co tego byka chwycić, by wyciągnąć go z powrotem na pastwisko. A może chodzi o coś całkiem innego? Nie mam pojęcia. Nie jestem buddystką. Ale ilekroć wyobrażę sobie byka włażącego przez okno, śmieję się serdecznie. Przy czytaniu „Pustka jest radością” towarzyszył mi taki sam chichot. Polecam tę książkę gorąco. Wszystkim.
Korekta: Jacek Orlicz
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Exalted dnia Pon 16:43, 08 Sie 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|